Dieta dietą, ale człowiek coś jeść musi, prawda? :D
Gdzieś na wstępie mojego bloga pisałam, że kocham jeść. Kocham jeść pysznie w różnych restauracjach, knajpach czy też bistrach, ale kocham też gotować i potem to, co przygotuję, zjadać. Od jakiegoś czasu jadając na mieście staram się wybierać posiłki tak, żeby były lekkie i zdrowe. Nie oszukujmy się, czasem zdarza mi się też zjeść coś, co niekoniecznie jest mega zdrowe, ale jest przepyszne! :D
Macie czasem tak, że tęsknicie za smakiem potrawy, która nie była jakaś wybitnie dobra lub w innym miejscu jedliście taką samą, ale w lepszym wydaniu? Jeżeli nie, to chyba jestem dziwnym przypadkiem. Otóż taki stan towarzyszył mi w przez kilka dobrych dni. Marzył mi się pad thai z Thaisty w Warszawie. Koniecznie ten z kurczakiem, żaden inny. Wszystko tak cudownie się poukładało, że przy okazji wizyty kontrolnej u lekarza, razem z rodzicami, wpadliśmy na plac Bankowy na mój wytęskniony pad thai :)
Do Thaisty po raz pierwszy trafiłam rok temu. Zabrała mnie tam przyjaciółka przy okazji moich odwiedzin w Warszawie. To chyba właśnie wtedy rozpoczął się okres mojej miłości do kuchni azjatyckiej, do której do tej pory podchodziłam z bardzo dużym dystansem. Niewiele pamiętam z tamtego wieczoru. Obie wzięłyśmy zupę z kaczki, ja zielone curry, Ona pad thai, wszystko z kurczakiem.
Od zupy z kaczki rozpoczęła się również moja ostatnia wizyta w Thaisty.
Jest to niekwestionowany must have, a raczej must eat, w tym lokalu! Tak aromatycznej i pysznej zupy nie jadłam chyba nigdy. Rozgrzewający bulion, plastry kaczki, makaron ryżowy, pak-choi i kolendra - raj dla podniebienia! Porcja ogromna, spokojnie nadaje się na danie główne, ale jeżeli nie chcecie poprzestać na jednym daniu i spróbować innych cudownych smaków, polecam wziąć ją z kimś na pół (niestety zamówienie połowy porcji nie jest możliwe). Bulion podawany jest z trzema sosami o różnym stopniu ostrości. Nawet ja, na co dzień niegustująca w tak ostrych przyprawach, zajadam się nimi z wielką ochotą.
Danie główne - oczywiście Pad Thai z kurczakiem! Tato wybrał tego z krewetkami, natomiast mama Gaeng Kiew Wan - zielone curry z ryżem jaśminowym. Wydaje mi się, że kucharze na odległość wyczuli, że przyjechałam z daleka, stęskniona za smakiem ich pad thai'a. Jak wcześniej wspominałam jadłam go w Thaisty już kilka razy. Zawsze był dobry, nigdy mnie nie zawiódł, jednak lepszego jadłam w wydaniu wrocławskich Ośmiu Misek. Tym razem to był obłęd! Nigdy aż tak mi nie smakował! Wszystko było tak, jak trzeba, czyli idealnie :) Tato potwierdził moje zdanie w stosunku do Jego wersji z krewetkami.
Mamie, z racji tego, że nie przepada za kolendrą i dość ostrymi daniami, poleciłam zielone curry. Była zachwycona, szczególnie, że po pierwszej wizycie, kilka miesięcy temu, Thaisty nie za bardzo przypadło Jej do gustu. Równie aromatyczne, kremowe z dodatkiem kurczaka, fasoli i bakłażanu.
Thaisty to jedna z niewielu restauracji, która nigdy mnie nie zawiodła. Próbowałam już wielu potraw z menu. Jedzenie zawsze było pyszne i świeże. Jak na Warszawę ceny też nie są bardzo wygórowane. Dania główne oscylują między 30 a 40 złotych (w zależności od dodatków), przystawki i zupy to koszt około 20-25 złotych. Dość przystępnie :)
Zawsze, jeżeli nie mam pomysłu na nową knajpę, odwiedzam Thaisty i polecam każdemu, kto jeszcze nie próbował, a akurat będzie w Warszawie :)
Co ciekawe, dania nie są ciężkie i w większości bezglutenowe, więc całkowicie mi odpowiadają, a raz na jakiś czas nawet smażony makaron ryżowy nie będzie zły :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz