poniedziałek, 29 października 2018

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

Godzina 6, włączam komputer, jeszcze w kurtce wpisuje hasło. Wyciągam butelkę półtoralitrowej wody, wypakowuje pudełka z jedzeniem, zanoszę do kuchni. Siadam za biurkiem, odpalam pocztę i pije kawę z kubka termicznego, zrobioną jeszcze w domu. Nie lubię tej biurowej, chociaż w sytuacjach kryzysowych ratuje mi życie. Nie ważne czy to poniedziałek, środa, czy piątek każdy poranek wyglada tak samo. Może czasem nie chce mi się iść do kuchni i obiad do lodówki zanoszę dopiero, jak idę na drugie śniadanie. 

Lubię przychodzić do pracy na 6. W biurze jest wtedy spokój i można nadrobić zaległości z poprzedniego dnia. Od zawsze byłam rannym ptaszkiem, wolałam wstać wcześnie rano żeby się pouczyć, niż ślęczeć do później nocy nad książkami. Tak samo jest teraz, rano moja praca jest bardziej efektywna, a ponoć o to w tym wszystkim chodzi.
O 7 w biurze zaczyna się już robić głośno. Czasami nawet za bardzo. Historie życia codziennego koleżanek siedzących nawet kilkanaście metrów przewijają się przez cały open space. Mężczyźni też są w naszym biurze, jednak oni o wiele rzadziej zabierają głos. Są po prostu mniej wylewni. A może po prostu nie chcą codziennie słuchać tego samego i dlatego zaraz po przyjściu do pracy zakładają słuchawki na uszy? Zawsze jest to jakieś wyjście.
Po opowieściach o dzieciach, mężach i teściowych następuje płynne przejście na temat „jestem taka nieszczęśliwa”, „jak bardzo mi się nie chce”, „mało zarabiam, po co tu przychodzę, skoro jest tak beznadziejnie?”. No właśnie, po co?
Przecież każdy z nas jest panem swojego losu i kiedy coś nam się nie podoba, możemy to zmienić. Tylko to z kolei wiązałoby się z wysiłkiem, jaki musielibyśmy wykonać. Znów źle.

Kiedy słyszę takie rzeczy, to w pierwszej kolejności mam ochotę uderzyć głową w biurko lub klawiaturę, w zależności od tego, co akurat znajduje się w zasięgu mojego spadającego czoła. Później następuje chwila refleksji.. Jeżeli codziennie przychodzi się do pracy z tak negatywnym nastawieniem, to jak można być zadowolonym z tego co się robi? Nie można. Co gorsza, to negatywne nastawienie udziela się również innym. Wiem, że w naturze nas, Polaków, jest ciągłe narzekanie, ale może już czas to zmienić? Zawalczmy o swoje dobre samopoczucie, o uśmiech na twarzy, o dobrą energię.

Moja praca nie jest pracą moich marzeń, ale ją lubię. Nie zarabiam milionów, ale starcza mi na moje potrzeby i nawet małe przyjemności. Czy w takim razie powinnam codziennie przychodzić do biura jak „na skazanie” i od rana nastrajać siebie (i innych) negatywnie? Nie sądzę. Każdy dzień zaczynam z uśmiechem na twarzy. A przynajmniej się staram, bo przecież jak każdy mam prawo mieć też gorszy humor. Jeżeli ja będę się uśmiechać, to prawdopodobieństwo, że zarażę kogoś swoją pozytywną energią wzrasta :)
Tak naprawdę punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Moje biurko usytuowane jest obok okna, a na zielonej ściance, oddzielającej mnie od biurka koleżanki, mam przyczepione zdjęcia. Kiedy mam gorszą chwilę, to najpierw patrzę właśnie na te zdjęcia, a potem przez okno. Odcinam się od tych wszystkich marudnych głosów. To tak trochę z przymrużeniem oka, ale uważam, że należy zadbać o otoczenie, w którym pracujemy. Ważne, abyśmy dobrze czuli się w miejscu, gdzie przychodzi nam spędzać około czterdziestu godzin tygodniowo. To tak niewiele, a może przynieść naprawdę dobry efekt :) 
A jeżeli nasza praca nie daje nam ani krzty przyjemności, to może warto pomyśleć o zmianach? Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana :) Czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę, albo..powoli, małymi kroczkami dążyć do upragnionego celu. Byle konsekwentnie. Przecież spełnienie zawodowe jest ważnym elementem zadowolenia z życia, z samego siebie. Spełnieniem marzeń.


A więc, za marzenia! :) 


...po to też piszę tego bloga :)

niedziela, 21 października 2018

Bieg Niepodległości, mój mały cel

Dwadzieścia jeden dni. Trzy tygodnie. Tyle właśnie zostało do Biegu Niepodległości w Warszawie. Mój mały biegowy cel, który postawiłam sobie już jakiś czas temu, ale zawsze było coś ważniejszego niż przygotowanie się do startu. Teraz zachęcona przez kilku znajomych w końcu się zapisałam. Pakiet startowy odebrany, numerek jest, hotel zarezerwowany, nie ma odwrotu.

11 listopada o 11:11 ruszam po swój kolejny cel - 10 kilometrów. Jestem równie podekscytowana, co przerażona. No nie, bardziej podekscytowana. Fakt, trochę się obawiam, ale wiem, że dam radę. 

Dwa stricte biegowe treningi za mną i jak się okazuje dwa przełomowe. W planie pierwszego było bieganie w średnim tempie przez 30 minut, drugiego, dzisiejszego, 40 minut. Oba dystanse przebiegłam bez zatrzymania się. Szok! Daje radę! Zawsze jak biegałam sobie rekreacyjnie po piętnastu, dwudziestu minutach, albo po prostu w połowie założonego dystansu, robiłam sobie minutowa przerwę. Okazuje się, że niepotrzebnie! Dawałam sobie fory, tylko po co? :)
Muszę przyznać, że chyba w tej kwestii nie do końca wierzyłam w swoje możliwości. Czasami miałam za szybki start lub za szybko biegłam i po kilkunastu minutach nie miałam już sił. Wystarczyło trochę zwolnić i bardziej w siebie uwierzyć :)
Naprawdę jestem z siebie zadowolona. Oby tak dalej :) 


Następny trening biegowy za dwa dni. Interwały - mój pierwszy raz. Ciekawe jak będzie :D

niedziela, 14 października 2018

Zdrowy egoizm istnieje?

Czy zdrowy egoizm istnieje? Czy stawianie swoich potrzeb na pierwszym miejscu jest dobre? Uważam, że tak.
A jak to widzą inni ludzie? Ten, jakże ostatnio popularny, temat pojawił się w dwóch na cztery przeczytane przeze mnie ostatnio książki. Nie zaczęłabym się nad tym zastanawiać, gdyby nie to, że od tego czasu w internecie również trafiłam na kilka artykułów o podobnej tematyce. 
Ile razy słyszałam od ‚znajomych’, że jestem egoistką, bo myślę o swoich potrzebach? Tysiące. Mieli rację? Nie sądzę. Choć wtedy uważałam, że jednak mają. Na szczęście przejrzałam na oczy!

Przecież tak naprawdę wszystko zaczyna się od nas. Nie można być szczęśliwym człowiekiem, dawać innym radość, jeżeli samemu jest się przygnębionym i niezadowolonym ze swojego życia. Wydaje się proste, jednak realizacja okazuje się być o wiele trudniejsza. Sama przeszłam długą drogę zanim zrozumiałam, że najpierw muszę poświecić sobie czas, zadbać o siebie, polubić się, aby potem móc to przekazać dalej :) Określajmy swoje potrzeby, mówmy o nich. Masz ochotę iść na zakupy czy poćwiczyć? Zrób to! Nie masz ochoty wychodzić z domu, mimo tego, że znajomi tak bardzo Cię namawiają? Odpocznij :) Nie da się budować poczucia własnej wartości, dobrych relacji z innymi ludźmi, robiąc rzeczy, na które nie mamy ochoty. Zmuszając się do czegoś, czego tak naprawdę nie chcemy, a chcą tego inni. W końcu popadniemy w stan głębokiej frustracji i wegetacji. Dni będą mijały, a my po prostu "przeżyjemy" nasze życie. A może lepiej zmienić nastawienie i zadbać o swoją dobrą energię? Wiadomo, czasem trzeba z czegoś zrezygnować, iść na kompromis, to też jest bardzo ważne w relacjach z innymi ludźmi, ale nie zapominajmy w tym wszystkim o sobie :) Nie dajmy się wciągnąć w pułapkę, odmawiając sobie przyjemności, aby ktoś inny był z nas zadowolony. Najprawdopodobniej nigdy nie będzie. 

Przy ‚zdrowym egoizmie’ pojawia się też według mnie ważne zagadnienie wyrozumiałości dla samych siebie. Ile razy karcimy się za coś, czego nie potrafimy lub nie możemy zrobić? Ile razy wymagamy od siebie (o wiele) za dużo? Zapewne są to milionowe liczby. Ja również co jakiś czas borykam się z tym problemem, za bardzo dążąc do perfekcjonizmu. Jednak w ostatnim czasie udało mi się zrobić ogromny krok do przodu. Miałam operację, zwolnienie, a wcześniej dwa tygodnie urlopu. Nie było mnie w pracy ponad miesiąc. Wróciłam i okazało się, że wypadłam z rytmu. Nie potrafię wytrzymać długo przy biurku, męczę się, a większość czynności w SAPie to dla mnie czarna magia. Nie wpadłam w panikę, nie włączył się we mnie wewnętrzny krytyk - CUD! Dałam sobie czas na spokojny powrót do biurowej codzienności, byłam dla siebie wyrozumiała, kiedy popełniałam jakiś błąd. Było mi z tym o wiele łatwiej :)

Pozwólmy sobie na chwile (!) słabości, dajmy sobie czas, aby dojść do upragnionego celu. Bądźmy cierpliwi i dobrzy dla siebie :) Myślę, że to klucz do sukcesu. 

środa, 10 października 2018

Szkoda czasu na zmartwienia!

Powoli kończy się moja moja dwutygodniowa nieobecność w Polsce. Minęło już dwanaście długich dni, od kiedy nie ma mnie w domu. Do powrotu zostały trzy. Tylko trzy :D
O ile uwielbiam podróże, to ten wyjazd był mi wyjątkowo ‚nie na rękę’, szczególnie, że nie jest to wyjazd rekreacyjny, a służbowy. 

Często życie stawia przed nami wyzwania, którym musimy podołać, mimo tego, że bardzo, ale to bardzo ich nie chcemy (taka trochę brutalna myśl ‚witamy w dorosłym świecie’). Tak było i w tym przypadku. Nie chciałam jechać. Buntowałam się, złościłam, czasem nawet płakałam. O niczym innym nie mogłam myśleć, jak tylko o tym jak wykręcić się z tego wyjazdu. Kiedy okazało się, że nic nie jest w stanie zatrzymać mnie w Polsce, kiedy nawet laryngolog potwierdził, że mogę latać samolotem, jak piorun uderzyła mnie myśl - ,Kasia, ocknij się! Co Ty wyprawiasz?!’. Uświadomiłam sobie, że od miesiąca tracę energię, zdrowie i czas (!) na zamartwianie się sprawą, na którą kompletnie nie mam wypływu. Polecenie służbowe, trzeba jechać i już. Tylko ja mam wpływ na to w jakiej atmosferze miną mi te dwa tygodnie. Czy codziennie będę budzić się z myślą, że jestem tu za karę, chodzić wiecznie naburmuszona i smutna, czy jednak z uśmiechem podejdę do sprawy i stanę na wysokości zadania. Mam misję do wykonania i na tym powinnam się skupić. Zrobić wszystko, żeby wynieść z tego wyjazdu jak najwiecej dobrego dla siebie. I wiecie co? To pomogło! Jechałam z zupełnie innym, pozytywnym nastawieniem :) 

Z perspektywy czasu widzę ten okres, jako bardzo wartościowy. Dałam z siebie wszystko, żeby jak najlepiej wykonać powierzone mi zadanie i uważam, że mi się to udało. Co więcej, przełamałam swoje wewnętrzne bariery i mogę spokojnie napisać, że jestem z siebie dumna! :) Dzięki temu w naszym fińskim ‚domu’ codziennie unosiła się dobra energia, a przynajmniej ja roznosiłam ją po swoim pokoju, kuchni i salonie (no i łazience) :)


Dlaczego o tym piszę? Piszę to, ponieważ bardzo wiele osób zaprząta sobie głowę rzeczami, na które kompletnie nie ma wpływu. Tak jak ja wcześniej, traci cenny czas, który można wykorzystać na działanie. Walczmy o swoje marzenia, spełniamy je! To jest ta chwila! Nie ma co zamartwiać się na zapas, milion razy zastanawiać się nad rzeczami, które mogą nigdy nie nastąpić. Cieszmy się tym co mamy, bądźmy wdzięczni i działajmy! :)