Godzina 6, włączam komputer, jeszcze w kurtce wpisuje hasło. Wyciągam butelkę półtoralitrowej wody, wypakowuje pudełka z jedzeniem, zanoszę do kuchni. Siadam za biurkiem, odpalam pocztę i pije kawę z kubka termicznego, zrobioną jeszcze w domu. Nie lubię tej biurowej, chociaż w sytuacjach kryzysowych ratuje mi życie. Nie ważne czy to poniedziałek, środa, czy piątek każdy poranek wyglada tak samo. Może czasem nie chce mi się iść do kuchni i obiad do lodówki zanoszę dopiero, jak idę na drugie śniadanie.
Lubię przychodzić do pracy na 6. W biurze jest wtedy spokój i można nadrobić zaległości z poprzedniego dnia. Od zawsze byłam rannym ptaszkiem, wolałam wstać wcześnie rano żeby się pouczyć, niż ślęczeć do później nocy nad książkami. Tak samo jest teraz, rano moja praca jest bardziej efektywna, a ponoć o to w tym wszystkim chodzi.
O 7 w biurze zaczyna się już robić głośno. Czasami nawet za bardzo. Historie życia codziennego koleżanek siedzących nawet kilkanaście metrów przewijają się przez cały open space. Mężczyźni też są w naszym biurze, jednak oni o wiele rzadziej zabierają głos. Są po prostu mniej wylewni. A może po prostu nie chcą codziennie słuchać tego samego i dlatego zaraz po przyjściu do pracy zakładają słuchawki na uszy? Zawsze jest to jakieś wyjście.
Po opowieściach o dzieciach, mężach i teściowych następuje płynne przejście na temat „jestem taka nieszczęśliwa”, „jak bardzo mi się nie chce”, „mało zarabiam, po co tu przychodzę, skoro jest tak beznadziejnie?”. No właśnie, po co?
Przecież każdy z nas jest panem swojego losu i kiedy coś nam się nie podoba, możemy to zmienić. Tylko to z kolei wiązałoby się z wysiłkiem, jaki musielibyśmy wykonać. Znów źle.
Kiedy słyszę takie rzeczy, to w pierwszej kolejności mam ochotę uderzyć głową w biurko lub klawiaturę, w zależności od tego, co akurat znajduje się w zasięgu mojego spadającego czoła. Później następuje chwila refleksji.. Jeżeli codziennie przychodzi się do pracy z tak negatywnym nastawieniem, to jak można być zadowolonym z tego co się robi? Nie można. Co gorsza, to negatywne nastawienie udziela się również innym. Wiem, że w naturze nas, Polaków, jest ciągłe narzekanie, ale może już czas to zmienić? Zawalczmy o swoje dobre samopoczucie, o uśmiech na twarzy, o dobrą energię.
Moja praca nie jest pracą moich marzeń, ale ją lubię. Nie zarabiam milionów, ale starcza mi na moje potrzeby i nawet małe przyjemności. Czy w takim razie powinnam codziennie przychodzić do biura jak „na skazanie” i od rana nastrajać siebie (i innych) negatywnie? Nie sądzę. Każdy dzień zaczynam z uśmiechem na twarzy. A przynajmniej się staram, bo przecież jak każdy mam prawo mieć też gorszy humor. Jeżeli ja będę się uśmiechać, to prawdopodobieństwo, że zarażę kogoś swoją pozytywną energią wzrasta :)
Tak naprawdę punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Moje biurko usytuowane jest obok okna, a na zielonej ściance, oddzielającej mnie od biurka koleżanki, mam przyczepione zdjęcia. Kiedy mam gorszą chwilę, to najpierw patrzę właśnie na te zdjęcia, a potem przez okno. Odcinam się od tych wszystkich marudnych głosów. To tak trochę z przymrużeniem oka, ale uważam, że należy zadbać o otoczenie, w którym pracujemy. Ważne, abyśmy dobrze czuli się w miejscu, gdzie przychodzi nam spędzać około czterdziestu godzin tygodniowo. To tak niewiele, a może przynieść naprawdę dobry efekt :)
A jeżeli nasza praca nie daje nam ani krzty przyjemności, to może warto pomyśleć o zmianach? Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana :) Czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę, albo..powoli, małymi kroczkami dążyć do upragnionego celu. Byle konsekwentnie. Przecież spełnienie zawodowe jest ważnym elementem zadowolenia z życia, z samego siebie. Spełnieniem marzeń.
A więc, za marzenia! :)
...po to też piszę tego bloga :)