Do tej pory moje posty były jedynie postami pochwalnymi, bo odwiedzane przeze mnie miejsca faktycznie były tego warte. Tym razem jednak tak nie bedzie, ponieważ ostatnimi czasy Bernard bardzo mnie zawodzi. Zanim polecę tę restaurację jeszcze raz komukolwiek poważnie sie zastanowię.
Od poczatku. Kilka ładnych miesięcy temu, jeszcze przes świetami Bożego Narodzenia, miałyśmy z Siostra ochotę na dobry obiad, wiec wybrałyśmy sie do Bernarda. Już dokładnie nie pamiętam, co wtedy jadłyśmy, jednak pierwsze co rzuciło mi się w oczy, jak dostałam kartę to był pad thai. Znając swoją słabość do tego dania, decyzja była szybka, wybieram tego z wołowiną. Ogólnie był nawet dobry, ale okropnie tłusty. Makaron ryżowy dosłownie pływał w tłuszczu, co wydało mi się być nie na miejscu. To była pierwsza taka wpadka od początku moich wizyt w restauracji. Z założenia nie przekreślam od razu dobrze znanych mi miejsc po nieudanych potrawach, więc kiedy Tato zaproponował wyjście na niedzielny obiad do Bernarda nie odmówiłam. Miałam nadzieję, że był to tylko gorszy dzień kucharza i teraz wszystko będzie tak, jak być powinno.
Na początek zamawiamy zupy, które są bardzo dobrą zapowiedzią dań głównych. Swój ulubiony krem pomidorowy mogę wychwalać pod niebiosa. Naprawdę pyszny. Siostra wybiera zupę grzybową, która podczas naszej ostatniej wizyty była dostateczna, tym razem smakuje Jej
o wiele lepiej. Tato stawia na żurek.
Jedyne co przychodzi mi do głowy to zmiana szefa kuchni, jednak nie mam na ten temat żadnych sprawdzonych informacji.
Zacznę od dania mojej Siostry, które było chyba najlepszym tego dnia - kaczka w buraczkach. Pięknie podana i bardzo smaczna.
Jakość Bernarda zachowana.
Tato, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, skusił się na porządny kawałek mięsa z karty sezonowej - dojrzewający stek
z rozbefu. Niestety nie był do końca zadowolony z jego smaku, a nawet pokusił się o komentarz, że wiele brakuje mu do ideału.
Bardzo dobra była ciepła sałatka z ziemniaków, pomidorów i młodego szpinaku.
Na koniec zostawię sobie opis mojego głównego dania, które nawet wyglądem nie zachęcało do jego zjedzenia.
Totalne nieporozumienie. Wybrałam sobie kurczaka w ziemi orzechowej. Z opisu wynikało, że miał to być kurczak w panierce orzechowej,
z chutneyem morelowym z chilli, pianką serową i frytkami z batatów. Sami oceńcie wygląd tej potrawy.
Pominę już fakt, że owa panierka orzechowa, dość wilgotna, pojawiła się jedynie na jednym kawałku kurczaka. Niechlujnie położona "pianka" serowa, konsystencją przypominająca raczej gęsty jogurt, oraz chutney morelowe sprawiły, że frytki (z wyczuwalnym smakiem przepalonego oleju) stały się, niesmacznie pisząc, ciapą. Od małej dziewczynki byłam uczona przez babcię, że nieładnie jest zostawiać jedzenie na talerzu. Niestety w tym wypadku zmuszona byłam zostawić połowę potrawy. Nawet w smaku nie była najlepsza. Bardzo rozmokła. Jedyne co skłoniło mnie do jej zjedzenia, to fakt, że byłam po prostu głodna.
Czy odwiedzę jeszcze Bernarda? Na pewno tak, ale nie w najbliższym czasie. Po dwóch nieudanych wizytach naprawdę porządnie zastanowię się, zanim komuś go polecę.
Do tej pory zastanawiam się co takiego się stało, że nagle kuchnia tak bardzo się zmieniła? To aż niemożliwe, żeby dwie wizyty pod rząd były tak nieudane.
Bernardzie! Wierzę w Ciebie!