wtorek, 8 sierpnia 2017

Ćma by Mateusz Gessler - chłodnik po raz pierwszy

Warszawa. Dla jednych miasto spełnionych marzeń, dla innych zbyt szybka i bezsensowna pogoń nie wiadomo za czym. Kiedyś ją lubiłam, nawet bardzo. Odkąd zaczęłam bywać tam częściej niż raz w miesiącu, dodatkowo w niezbyt przyjemnych okolicznościach, moja sympatia do tego miasta skończyła się. Jednak jaka by nie była może pochwalić się godnym pozazdroszczenia zapleczem kulinarnym. Tyle tu wspaniałych miejsc, że nawet moje częste wyjazdy do Warszawy nie wystarczają, aby je wszystkie odkryć.

Tym razem kroki głodnego podróżnika (czyt. mnie) zostały skierowane do słynnej Hali Koszyki, a konkretniej do restauracji Ćma by Mateusz Gessler. Tak! Kolejne moje małe marzenie kulinarne się spełniło. Spróbować kuchni Mateusza Gesslera widniało na liście "must eat" już od jakiegoś czasu. Różnie piszą, różnie mówią, jednak ja się nie zawiodłam. Jedyny minus, który wyniknął z naszej winy, to na początku brak zainteresowania obsługi - usiedliśmy za filarem i ciężko było nas zauważyć. W końcu zajął się nami miły pan, wykazujący się ogromnym profesjonalizmem. O karcie wiedział wszystko, potrafił doradzić
i prawie czytał nam czytać w myślach.
Wizyta w Ćmie była dla mnie debiutancka nie tylko ze względu na pierwsze zetknięcie się
z kuchnią Mateusza Gesslera, ale także dlatego, że pierwszy raz w życiu jadłam chłodnik. Kurcze! Dlaczego do tej pory broniłam się przed nim rękami i nogami?! Sama nie wiem. Trochę różowy kolor mnie odrzucał, to fakt. Jeżeli każdy chłodnik jest tak pyszny, jak ten, który miałam okazję jeść, to był to mój ogromny błąd, że do tej pory go nie spróbowałam.


Dodatkowo jako przystawkę zamówiliśmy carpacio z burków z kozim serem i granatem. Idealne połączenie dla maniaka buraków i koziego sera, jakim jestem. 
Napiszę krótko - nie mogło nie smakować :)


Dania główne - dla mnie kaczka duszona w grzybach z kaszą jęczmienną, z kolei dla taty Wojciecha duszone żeberka z kopytkami. Początkowo nie byłam przekonana do kaczki, 
bo jakoś nie miałam ochoty, bo kasza jęczmienna, bo miałam na oku jeszcze inne danie. Namawiana przez pana kelnera, w końcu się skusiłam i nie żałuję. Było pyszne! Moje obawy, że takie typowo polskie połączenie będzie na pewno ciężkie dla żołądka były zupełnie niepotrzebne. O dziwo było lekko i pysznie :)


Wojciech został bardzo mile zaskoczony, ponieważ okazało się, że chwilowo zabrakło żeberek, ale w zamian dostał polędwicę wołową. Oj, to też było dobre. Nie byłabym sobą, gdybym nie podkradła choć kawałka. Ta opcja już chyba trochę cięższa, ale dla męskiego żołądka do udźwignięcia.


Od momentu wizyty w Ćmie minęło już trochę czasu. Kilka razy wracałam też do Warszawy, tym razem z chęcią na lunch w Warszawskim Śnie, jednak ciągle coś mi nie grało i czekam 
na ten idealny zestaw. Ćmę bardzo polecam, naprawdę. Pyszne, typowo polskie jedzenie bez udziwnień. Każdy na pewno znajdzie tam coś dla siebie :)

P.S. Trochę mnie tu nie było, ale już do Was wracam - obiecuję :)