piątek, 6 stycznia 2017

O dietach słów kilka cz. II

"Jutro" z poprzedniego posta nastało dzisiaj, czyli jakby nie patrzeć "pojutrze" ;)

W sumie jego długość zadziwiła nawet mnie samą, więc tym razem postaram się skrócić całą historię, jak tylko mogę - żeby nie zanudzać. Myślałam też o tym, żeby nie kontynuować mojej opowieści lub usunąć poprzedni wpis, ale ten dzisiejszy chciałabym, aby niósł ze sobą pewną naukę. Brzmi to dość poważnie, jednak faktycznie będzie to wpis "ku przestrodze". Ku przestrodze by nie wierzyć ślepo dietetykom.

Tak jak już wcześniej pisałam, nieco ponad rok temu wygrałam wizytę u dietetyka z ułożeniem planu żywieniowego. Byłam przeszczęśliwa, ponieważ sama od dłuższego czasu chciałam się udać na konsultacje. Najbardziej zależało mi na uporządkowaniu moich codziennych posiłków pod względem treningów i niewielkich dolegliwości zdrowotnych. Idąc na wizytę do pani Dietetyk właśnie taki miałam cel, ewentualnie zgubić jeden, góra dwa kilogramy. To co usłyszałam bardzo mnie zdziwiło - pięć kilogramów do zrzucenia, żeby uzyskać idealną wagę. Uznałam, że osoba, do której trafiłam jest na tyle kompetentna i zna się na rzeczy, że warto jej zaufać. Zaufałam. W rezultacie razem ze straconymi kilogramami straciłam też miesiączkę na dziesięć miesięcy, z czego tylko trzy miesiące trzymałam się planu żywieniowego od pani Dietetyk. Na początku byłam zachwycona, bo faktycznie dieta przynosiła rezultaty. Nie chciałam nawet słuchać innych, którzy sygnalizowali mi, że chyba coś jest nie tak. Sama pani Dietetyk sugerowała, że może to wina za dużej ilości treningów, a nie samej kaloryczności. Po dwóch miesiącach przeszłam na stabilizację. Nie chciałam ominąć tego etapu, żeby nie wrócić szybko do punktu wyjścia. Zaczęłam też więcej czytać na temat zapotrzebowania kalorycznego podczas dni treningowych i wnioski, jakie z tego wyciągnęłam okazały się przerażające. Górna granica kaloryczności moich posiłków wynosiła 1800 kcal przy treningach pięć razy w tygodniu, a w pierwszym miesiącu diety było to ledwo 1500 kcal, czyli ogromna redukcja. O zgrozo! Nie powiem, posiłki były smaczne, nie chodziłam głodna, wyeliminowałam gluten, ale zamiast poprawić swoje samopoczucie, pogorszyłam je na własne życzenie.

Przez kilka kolejnych miesięcy sama starałam sobie ustawiać posiłki. Bazowałam na przepisach od pani Dietetyk ze stabilizacji, a także z przepisów, jakie znalazłam w Internecie czy na Instagramie. Zwiększyłam też dzienną kaloryczność. Aż w końcu trafiłam na promocję diety Ani Lewandowskiej. Wykupiłam miesięczny abonament z ciekawości. Chciałam sprawdzić jak ona wygląda, zaczerpnąć przepisów i inspiracji na poszczególne posiłki. Spodobała mi się tak, że już kolejny miesiąc z niej korzystam. Powiem Wam, że jest o wiele lepsza niż moje wizyty u pani Dietetyk, a co ważniejsze - jest tańsza. Codziennie nowe, niepowtarzające się, posiłki. Jeżeli któryś mi nie odpowiada, mogę go zmienić na inny. Podobnie jest ze składnikami, jeżeli nie mam akurat jakiegoś w domu, mogę znaleźć zamiennik. Jadłospis ustalany jest na dwa tygodnie. Bazuje na produktach dostępnych w danym czasie, a także dostosowany jest do moich aktualnych potrzeb. Są do wyboru trzy poziomy diet. Ja wybrałam drugi, z miłości do koziego sera, ale planuję przejść na trzeci, który całkowicie eliminuje nabiał. Moje wrażania? Jak dla mnie rewelacja! Czuję się świetnie, o wiele lepiej niż na diecie ustalonej przez panią Dietetyk, przygotowanie posiłków nie jest bardzo trudne i czasochłonne, chociaż wiadomo, jakiś tam czas trzeba sobie wygospodarować :)
Ktoś może pomyśleć - słaba, idzie na łatwiznę. Może i tak, ale nie czuję się jeszcze na tyle pewnie, żeby samej ustawić sobie to wszystko. Wiem co nie co na temat makro i mikroskładników, zapotrzebowania kalorycznego, treningów,  wpływu poszczególnych produktów na nasze zdrowie, ale to ciągle za mało. Liczę na to, że kiedyś uda mi się poszerzyć swoje kompetencje.
Tak, tak, marzy mi się porządny kurs dietetyki. Dla samej siebie, nie żeby podbijać świat i oferować swoje usługi - to ogromna odpowiedzialność, ale dla poszerzenia swojej wiedzy i świadomości na temat zdrowego żywienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz