niedziela, 28 maja 2017

Niebiańska uczta po raz drugi - Menu Motto

Dzień Mamy jest dniem szczególnym, więc należy go celebrować w wyjątkowym miejscu.
W tym roku stanęłyśmy na wysokości zdania. Chciałyśmy spędzić z Mamą miło czas, a także zjeść pyszny obiad. Wybór jednogłośny - Menu Motto. Dla Mamy miejsce nowe, znane jedynie z opowieści, dla nas okazja do spróbowania dań z nowej karty. Układ idealny.

O Menu Motto pisałam już kilka miesięcy temu. Mój zachwyt nad restauracją Beaty Śniechowskiej oraz tamtejszymi potrawami nie mija. Ba, jest on coraz większy! To zjawisko cieszy, bo świadczy o bardzo wysokim poziomie tego miejsca. Zachwycają też kelnerzy, którzy są niezwykle uprzejmi i mają ogromne poczucie humoru, co sprawia, że atmosfera jest niekrępująca i rodzinna.
Nowa karta to przede wszystkim dania nowe, ale znajdziemy też tam kilka pozycji znanych
z poprzedniej karty, ze zmienionymi dodatkami. Mnie to bardzo ucieszyło, ponieważ mogłam nadrobić zaległości z poprzedniej wizyty i jako danie główne wybrać dorsza w towarzystwie budyniu z białych warzyw.

Ucztę rozpoczynamy od zup. Dziewczyny wybierają rosół z lanymi kluskami, ja barszcz
z młodych buraków z tłuczonymi ziemniakami i przepiórczym jajem. Takiego smaku się nie spodziewałam. Naprawdę! Do tej pory barszcz kojarzył mi się przede wszystkim z tym wigilijnym, nie zawsze idealnym, dość kwaśnym. Ten zaskoczył swoją delikatnością
i rewelacyjnym doprawieniem. Kiedy poprzednio smakowany rosół z lanymi kluskami przeniósł mnie do czasów niedzielnych obiadów u babci Tereski, tak barszcz z ziemniakami to wspomnienie dzieciństwa u babci Marysi. Niesamowite! Gdybym wiedziała, że zupa będzie taka dobra, to chyba od razu zamówiłabym dwie porcje, rezygnując z dania głównego. Chociaż..potem żałowałabym straconych innych pyszności :D



Tak jak już wspominałam wcześniej, na danie główne wybrałam filet z dorsza
z budyniem z białych warzyw, szparagami i czosnkiem niedźwiedzim. Mama podobnie. Bardzo ucieszyło mnie, że ta pozycja została w karcie, ponieważ słyszałam o niej same pozytywne rzeczy,
a ostatnio mój wybór padł na kaczkę z kluseczkami. Pierwsze pytanie - czy można dokładkę budyniu? Obłęd! Leciutki jak chmurka, po prostu pyszny! Dorsz idealny. Tym razem Siostra postawiła na kaczkę, którą podano z kaszą gryczaną, kalafiorem romanesco i zasmażaną młodą kapustą. Dawno nie widziałam, żeby moja Siostra w takiej ciszy pałaszowała obiad. Wniosek nasuwa się sam - smakowało.



Jedna z wiodących zasad idąc do Menu Motto: zapominamy o diecie! Deser to absolutny "must eat". Nie można go pominąć. Jestem ogromną fanką lodów, szczególnie takich pysznych, jak w Menu. Dodatkowo o tak niezwykłych smakach. Poprzednio hibiskus, teraz rabarbar. Zachwycają! Mama, mimo tego, że długo broniła się przed deserem, w końcu postawiła właśnie na lody - waniliowe, rabarbarowe oraz mango. Oczywiście moja łyżeczka szybko powędrowała do jej talerza. Niebo! My z Siostrą postawiłyśmy na ptysie z białą czekoladą i lodami rabarbarowymi. Mmmm..pycha!





Podsumowując, niebo zawsze pozostanie niebem. Menu Motto to istny raj na ziemi!
Poziom utrzymany na najwyższym poziomie. Pysznie i zaskakująco, Mama przeszczęśliwa, czyli niebiańska uczta smaków zakończona powodzeniem. Brakowało nam jeszcze kilku dodatkowych osób (albo żołądków :D), które mogłyby spróbować innych, równie ciekawych, dań. Trafny wniosek - trzeba szybko wrócić do Menu Motto.

Tęsknię jedynie za dekonstrukcją sernika..

Beato, Szefowo, oraz cała Załogo - dziękujemy! :)


P.S. Nadal aplikuję na zmywak :D

sobota, 6 maja 2017

Zjadła mnie ambicja

Dosłownie pożarła. Do tej pory zastanawiam się, co ja chciałam osiągnąć? Nie chciało mi się robię normalnego treningu, a że od rana ciagle coś szło nie tak, postanowiłam się przebiec. Jak zwykle 5 kilometrów, w lekko średniej formie około 33 minuty. Na taki dzień jak dziś idealnie. Głowa się przewietrzy, myśli same poukładają.
Czy ja już wspominałam, że od momentu, kiedy otworzyłam oczy wszystko idzie nie tak jak powinno? Z bieganiem było podobnie. Może to głodne koty, którym przed wyjściem obiecałam, że dam im jeść po powrocie, rzuciły na mnie klątwę?
Źle wystartowałam, za szybko. Po kilkuset metrach moje nogi odmówiły posłuszeństwa, przybierając postać wielkich drewnianych kłód. Później czerwone światło, minuta truchtu 
w miejscu, kolega spotkany na tym przymusowym postoju i rozmowa z nim. Ledwo wymęczyłam trzy kilometry marszobiegiem, o czasie nie chce nawet wspominać. 
Czy było mi to potrzebne? Watpię. 
Jestem upartą osobą, która jak sobie coś założy, to musi to zrealizować. Założenie na maj było takie, do kolejnego pobytu w szpitalu, przez osiem dni (od wtorku) zrobię pięć treningów. Nie mogłam odpuścić. Znaczy mogłam, ale głowa mi na to nie pozwalała. 
Chora ambicja. W drodze powrotnej do domu wymyśliłam, że dorzucę do tych 3 kilometrów krótki trening z piłka z YouTube. Poszło lepiej. Skończyłam z czystym sumieniem, a nawet lepszym humorem. 

Po co to wszystko pisze? Ten dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że naprawdę trzeba słuchać swojego ciała i sygnałów, jakie do nas wysyła. Kiedy jest zmęczone, daje nam o tym znać - słuchajmy go! Zaprzyjaźnijmy się z nim. Tylko to pomoże nam być zdrowym i pełnym sił. Odpoczynek jest równie ważny jak trening. Regenerujmy się i rozciągajmy. 
Jutro stawiam na stretching i relax :)