sobota, 31 grudnia 2016

Poległam

No i co? Poległam. Nie podołałam grudniowemu wyzwaniu. Miało być dwanaście postów, jest osiem. Trzeba przełknąć gorycz porażki i działać dalej.
Z racji tego, że każdą porażkę można zamienić w sukces, zrobię to. Jestem zadowolona z tych ośmiu postów. Najważniejsze jest to, że w końcu ruszyłam. Tak porządnie. W głowie mam pełno pomysłów na kolejne notatki, więc w nowy rok wchodzę z nadzieją, że będzie ich coraz więcej, jak i czytelników :)

Dziś ostatni dzień grudnia, ostatni dzień roku. Dookoła aż roi się od podsumowań, planów i postanowień na kolejne 365 dni. Jaki był on dla mnie? Hmm...ciężkie pytanie. Na pewno nie należał do najłatwiejszych, szczególnie jego druga połowa, ale wiele mnie nauczył.
Udowodniłam sobie, że chcieć to znaczy móc. Że aby osiągnąć swój cel, najpierw trzeba włożyć w jego realizację ogrom swojej pracy i dołożyć do tego odrobinę wyrzeczeń. Efekt końcowy na pewno to wszystko nam wynagrodzi. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że warto walczyć o swoje marzenia, bo to one nadają naszemu życiu sens. Spróbowałam wielu nowych rzeczy, odwiedziłam nowe miejsca, a co najważniejsze rozwinęłam się. Ostatnie kilka miesięcy dało mi nieźle w kość, ale też otworzyło mi oczy na ważne sprawy.
Bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej. Były łzy rozpaczy i łzy radości, uśmiech od ucha do ucha, niekontrolowane wybuchy radości i chwile wyciszenia. Nie uznaję minionego roku za zły. Wierzę, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, a każde nowe doświadczenie ma mnie czegoś nauczyć - i tak było :)

Czy mam jakieś postanowienia noworoczne? Już drugi rok z rzędu brak konkretnych postanowień. To, co planuję jest ze mną zawsze - chcę nadal się rozwijać i spełniać swoje marzenia. Być szczęśliwą :)
Małym celem sportowym jest przebiegnięcie półmaratonu wrocławskiego, o ile zdrowie mi na to pozwoli :)

Kochani, życzę nam (Wam i sobie) zdrowego i uśmiechniętego roku 2017!
Spełniajcie swoje marzenia! Jak to mawia Ewa Chodakowska podczas jednego ze swoich treningów - marzenia spełniają się tym, którzy o nie walczą, a nie tym, którzy tylko marzą ;)

czwartek, 29 grudnia 2016

Zdrowsze podejście

W momencie powstania tego bloga, a nawet jeszcze długo długo przed tym, kiedy pojawił się sam pomysł, jego idea była troszeczkę inna. Od początku miała być to skarbnica pomysłów, inspiracji
i moich opinii na temat zdrowego trybu życia, odżywiania, treningów i zwykłej codzienności.
Los chciał troszeczkę inaczej i jak na razie zamiast tworzenia zdrowych potraw, opisywania swoich treningów, mogę jedynie pofilozofować i wierzyć, że w niedalekiej przyszłości ten blog obierze kierunek, jaki sobie na początku wymyśliłam. A może właśnie ta filozofia życiowa tak mi się spodoba, że blog zmieni profil?

Ostatnio mam sporo wolnego czasu, więc obserwuję, myślę i wyciągam wnioski. Dużo uwagi skupiam na sobie, baczniej przyglądając się swoim myślom i temu, jak zachowuje się mój ogranizm w tak trudnym dla mnie czasie.
Zawsze stawiam sobie poprzeczkę bardzo wysoko, zawsze staram się być perfekcjonistką i zawsze też mam wobec siebie ogromne wymagania. Uważam, że jest to podstawa do osiągnięcia  sukcesu. Nawet tego najmniejszego. Miałam nadzieję, że i tym razem to się sprawdzi.
W lipcu, po pierwszej po dłuższym czasie operacji, za punkt honoru postawiłam sobie, że szybko stanę na nogi. Bez zbędnego użalania się nad sobą wrócę do pełnej aktywności, jak tylko minie czternasty dzień po zabiegu. Tak się stało, ale równie szybko pojawiły się komplikacje. Czy miał na to wpływ mój upór i chęć udowodnienia sobie, że tak się da? Nie wiem. Do tej pory zastanawiam się, czy już wtedy popełniłam błąd, dając sobie za mało czasu na rekonwalescencję, czy po prostu mam taką urodę. Wiem jedno, panicznie bałam się, że wypadnę z rytmu zawodowego, jak i treningowego, że cała moja dotychczasowa praca pójdzie na marne.
Po wrześniowej operacji dałam sobie trochę więcej luzu (o ile to w ogóle było możliwe) - miesiąc.
Wtedy nie czułam się jeszcze najlepiej, ale sytuacja zawodowa wymagała ode mnie powrotu do pracy. Jak trzeba to trzeba pomyślałam. Głowa do góry, komputer pod pachę i do biura.
Razem z powrotem do pracy wróciłam do treningów, na początku delikatnych, z czasem coraz cięższych. W końcu jak mogę pracować, to mogę i ćwiczyć. Znów pojawił się strach przed utratą formy. To była jedna z najgorszych moich decyzji w tym roku. Jedyny plus - treningi dawały upust masie negatywnych emocji.
No i nadszedł grudzień. Jak to mawia moja siostra po raz drugi "coś poszło nie tak" i kolejna operacja. Tym razem podeszłam do niej zupełnie inaczej, bardziej świadomie. Nigdzie się nie spieszę, słucham swojego organizmu, daje mu to, czego potrzebuje - a najbardziej potrzebuje czasu
i odpoczynku. Czy boję się utraty formy? Oczywiście. Jednak wiem, że jak wrócę do pełni sił, wrócę też do formy.

Te kilka miesięcy bardzo dużo mnie nauczyły. Do tej pory najważniejsza była praca, treningi
i dążenie do postawionych sobie celów. Spełniałam wymagania nie tylko swoje, ale też osób dookoła mnie. Wymagając od siebie stu procent zaangażowania dążyłam do perfekcji. To chyba mnie zgubiło. Pogoń za ideałem, który nie istnieje, przysłonił mi to, co mam najcenniejsze - zdrowie. Wydawało mi się, że wystarczy dobre odżywanie się, systematyczne treningi, aby być zdrowym. Myliłam się. Zapewne dało mi to dobry fundament, jednak zabrakło czasu na odpoczynek. Teraz zwolniłam. Cierpliwie czekam na powrót do pełni sił. Powoli, bez szaleństw, staram się wracać do swoich nawyków. Wyznaję jedną zasadę - nic na siłę, na wszystko przyjdzie czas. Jeżeli nie dziś, to może za kilka dni się uda. Zdrowie mam tylko jedno i tylko ono się liczy, a ja wrócę do gry z podwójną siłą! :)


sobota, 24 grudnia 2016

W ten magiczny czas

Kochani!

Wiem, że jest tu Was na razie bardzo mało, ale każdemu, kto tu choć na chwilę tutaj zaglądnie 
(ale też i sobie) chciałabym życzyć radosnych, rodzinnych i spokojnych Świąt Bożego Nardzenia!
Niech ten magiczny czas będzie dla nas czasem szczególnym, spędzonym z najbliższymi. 
Odłóżmy choć na moment nasze smartfony, zapomnijmy  o liczeniu kalorii (tak, tak - przez trzy dni nie przytyjemy :D), codziennych troskach i sporach. Sprawmy, aby był to czas pełen uśmiechu 
i miłości.
Celebrujemy te piękne chwile i doceńmy dar, jakim są nasi najliżsi :)


Wesołych Świąt!!

czwartek, 22 grudnia 2016

Przeziębieniu mówimy stanowcze NIE!

W przeciągu pięciu miesięcy zaliczyłam kilka pobytów w szpitalu i operacji (ostatnia z nich odbyła się nieco ponad tydzień temu) oraz przyjęłam dziesiątki białych, ogromnych, tabletek, powszechnie zwanych antybiotykami. Skutkiem tych wszelakich rozrywek okazał się spadek odporności, praktycznie do zera. Do tej pory myślałam (i wierzyłam w to!), że zdrowe odżywanie, pełne witamin i cudownych właściwości, a także aktywność fizyczna ochronią mnie przed tym. Jednak rzeczywistość okazała się o wiele bardziej brutalniejsza i w prezencie urodzinowym dostałam przeziębienie z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Na początku próbowałam się leczyć farmaceutykami, a konkretniej jednym z najnowszych leków przeciwwirusowych, który niestety nie za bardzo się sprawdził. Może delikatnie zmniejszył objawy, ale do dobrego samopoczucia było mi bardzo daleko. Wtedy znajoma poleciła mi napój imbirowy. Niby takie banalne, że aż trudno było mi uwierzyć w jego moc sprawczą, ale kurcze dał radę! Jak dla mnie odkrycie! :D Tak, tak, wiem - nic nowego. Czytałam o właściwościach imbiru wiele razy, ale nigdy nie odważyłam się tego spróbować. Może dlatego, że nie za bardzo przepadam za smakiem imbiru. Dwa dni stosowania tego cudownego napoju, rano i wieczorem, i gotowe - jestem zdrowa! :D

Składniki:

  • 2 cm świeżego imbiru
  • dwa spore plastry cytryny
  • plaster pomarańczy
  • łyżeczka miodu

Imbir obieramy, ścieramy na tarce o małych oczkach. Dorzucamy cytrynę oraz pomarańczę i całość zalewamy wrzątkiem. Napój odstawiamy na około 20 minut, a po tym czasie, kiedy trochę przestygnie, wyciskamy owoce i dodajemy łyżeczkę miodu. 

Tadam! :)




P.S. Mamy choinkę!! :D

wtorek, 20 grudnia 2016

Zapach cynamonu i goździków

Unoszący się zapach cynamonu i goździków, w tle słychać ulubione przez wszystkich świąteczne piosenki i tykanie minutnika, to może oznaczać tylko jedno - w domu rozpoczęły się przygotowania do Świąt. Brakuje tylko...choinki! Gdzie jest choinka?! No właśnie, na razie jej nie ma...chciałyśmy mieć z Siostrą choinkę wyjątkową, inną niż wszystkie, może trochę bardziej nowoczesną, jednak poszukiwania ideału zajęły nam tak dużo czasu, że zostałyśmy z niczym. W sumie tak nie do końca z niczym, bo w komórce czekają na nas bombki, światełka i inne ozdoby, więc wystarczy tylko kupić małe drzewko i gotowe! :D

Tak samo jak bez choinki, nie wyobrażam sobie Świąt bez pierników. Ich aromat i smak w tym czasie ma wyjątkowe znaczenie, wydobywa z nas ten magiczny nastrój, za którym tęsknimy potem cały rok. Ja swoje przygotowania rozpoczęłam tym razem wyjątkowo późno, bo dopiero dzisiaj, ale za to ruszyłam pełną parą od upieczenia pierników. Skorzystałam z przepisu, który znalazłam w książce Ani Lewandowskiej, Zdrowe gotowanie by Ann, na bezglutenowe, zdrowe, pierniczki, z jedną małą zmianą, która mam nadzieję nie wpłynie za bardzo na ich twardość - zamiast cukru kokosowego użyłam miodu. W zeszłym roku też robiłam pierniki według receptury Ani, ale z batatów. Nie wyszły one za rewelacyjne, więc w tym roku postawiłam na zdrowszą wersję tradycji :)



Składniki (Zdrowe gotowanie by Ann):


  • 65g mąki ryżowej
  • 140g mąki gryczanej
  • 70g mąki jaglanej
  • 110g miodu
  • 75g masła klarowanego
  • dwa jajka
  • 5 łyżeczek cynamonu
  • 2 łyżeczki mielonego kardamonu
  • 2 łyżeczki mielonego imbiru
  • kilka rozgniecionych goździków
  • łyżeczka sody oczyszczonej
  • szczypta gałki muszkatołowej
Jajka utrzeć z masłem i połączyć je z wymieszanymi wcześniej suchymi składnikami oraz miodem. Dobrze wyrobione ciasto (faktycznie potrzeba trochę czasu, aby ciasto się nie rozpadało) owinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na kilka minut. Po ich upływie rozwałkować ciasto i wykrawać pierniczki. Piec około 15 minut w 180 stopniach (czas pieczenia zależy od grubości pierniczków, cieńsze szybciej będą gotowe).

Moja pierwsza partia pierniczków troszeczkę się spaliła, ale jak to mówią: pierwsze koty za płoty - potem wyszły już idealne. Smak obłędny! Nie mogłam się powstrzymać i spróbowałam jednego zaraz po wyjściu z piekarnika ;) W tym roku postawiłam tylko na piernikowe ludziki, ponieważ najbardziej kojarzą mi się ze Świętami, ot co :)




Smacznego!

czwartek, 15 grudnia 2016

Szpitalne posiłki - nie takie złe, jak je malują?

Trzydniowy pobyt w szpitalu zainspirował mnie do napisania tego posta.
W ostatnich miesiącach w Internecie aż roi się od zdjęć, niepochlebnych i prześmiewczych opinii na temat posiłków, jakie serwowane są chorym w polskich szpitalach. Faktycznie, niektóre z nich wołają o pomstę do nieba, a jak wiadomo odpowiednia dieta jest jednym z najważniejszych czynników, które umożliwiają szybki powrót do zdrowia i pełni sił.

Przeglądając wpisy osób, mających za sobą hospitalizację, nasuwa mi się jedna myśl - trafiłam do raju! Światowe Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach, bo tam właśnie znajduje się mój "raj", gdzie spędziłam ostatnie kilka dni (a w przeciągu pół roku było tych dni o wiele więcej), pokazuje, że dla chcącego nic trudnego. To nie tylko opieka lekarska i pielęgniarska utrzymująca się przez lata na najwyższym poziomie, ale i całe otoczenie sprawiają, że jest to miejsce bardzo przyjazne dla pacjentów. Instytut położony jest nieopodal lasu, sale są nowocześnie wyposażone, a posiłki, jak na warunki szpitalne, rewelacyjne (tak, tak i wszystko na NFZ :D).

Śniadania i kolacje podawane są codziennie w tym samym układzie: dwie kromki chleba białego, dwie kromki ciemnego, kilka plasterków szynki, masło, szczypta warzyw i jakiś dodatek (twarożek, jajko czy sałatka). Do tego herbata. Wszystko świeże i smaczne.





Jeżeli chodzi o obiady - każdy dzień to inny dwudaniowy posiłek. Gorąca zupa oraz drugie danie. Ziemniaki, ryż bądź kasza, mięso, surówka i kompot.

 

Nie są to posiłki zbyt fit, ale na pewno są świeże i smaczne, a to najważniejsze. Jak widać przy niewielkim nakładzie sił można zapewnić pacjentom bardzo dobre warunki do powrotu do zdrowia. Tak, jak już pisałam na początku - dla chcącego nic trudnego. Wystarczy odrobina dobrych chęci i wszystko może być na godnym poziomie. Nawet osoby, takie jak ja, na co dzień pilnujące "czystej michy", dadzą radę przez te kilka dni przeżyć na szpitalnym jedzeniu :D
Wiadomo zawsze znajdzie się grupa osób, która i na takie warunki będzie narzekać, jednak według mnie każda placówka powinna brać przykład ze Światowego Centrum Słuchu i Mowy :)

sobota, 10 grudnia 2016

Maczfit - catering ditetetyczny

Chciałabym się dziś podzielić z Wami moją opinią na temat cateringu dietetycznego Maczfit.

Okres po operacji nie jest najlepszym czasem, aby spędzać go w kuchni gotując, a nie chciałam też wtedy, kolokwialnie pisząc, jeść "byle czego na szybko" postanowiłam wypróbować catering dietetyczny Maczfit, zamawiając zestaw próbny. Wierzyłam, że posiłki będą pełnowartościowe i dostarczą mi potrzebnych wartości odżywczych - nie myliłam się! :) Wcześniej miałam już do czynienia z dwiema firmami, które oferują dietę pudełkową, jednak na ich tle Maczfit wypada zdecydowanie najlepiej.
Zanim nasze posiłki zostaną nam dostarczone musimy określić rodzaj naszej diety oraz jej kaloryczność. Wybór jest niemały, ponieważ możemy wybrać dietę Slim, Fit, Fajter,  Wege lub Special (bez: glutenu, laktozy, mięsa, ryb albo dietę dla diabetyków), krótko mówiąc każdy na pewno znajdzie coś dla siebie.
Z racji tego, że w swojej codziennej diecie staram się ograniczać spożycie glutenu i laktozy wybrałam wariant Maczfit Special No Gluten+No Lactose, 2000 kcal.

Niestety mój pierwszy dzień z Maczfitem zakończył się falstartem, ponieważ ze względu na problemy komunikacyjne posiłki nie zostały mi dostarczone w wybrane przeze mnie miejsce w danym dniu, a realizacja zamówienia została przeniesiona na dzień następny. Jednak firma stanęła na wysokości zadania i w ramach zadośćuczynienia dostałam dzień diety gratis :)

Kiedy wszystkie formalności zostały już dopełnione rozpoczął się czas niecierpliwego oczekiwania na dzień, który wybrałam na dostawę. Byłam ogromnie ciekawa. Czego? Wszystkiego! Od zapakowania pudełek, przez wygląd potraw, aż po ich smak. W tym miejscu muszę się chyba przyznać, że jestem bardzo wymagającym klientem, oczekującym najwyższej jakości, więc poprzeczka była postawiona bardzo wysoko, szczególnie, że moje wcześniejsze doświadczenia z podobnymi firmami nie były do końca udane.
W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień, w którym przemiły pan zapukał do moich drzwi i wręczył bardzo poręczne pudełko. Pierwszy plus - punktualność dostawy i sposób zapakowania posiłków.


W środku czekało na mnie pięć pudełek, każde dokładnie zafoliowane i opisane w zależności od nazwy i kaloryczności danego posiłku. Dodatkowo dołączone były jednorazowe sztućce i serwetka (domyślam się, że to dość symboliczny dodatek :D).

[Tutaj miało pojawić się zdjęcie, jednak po jego edycji zagubiło się na dysku. Jak tylko się odnajdzie - pojawi się w tym miejscu.]

Ogólnie wielkość i smak posiłków oceniam bardzo dobrze, a nawet celująco. Każdy z nich ładnie podany, dobrze doprawiony i przede wszystkim smaczny. Porcje idealne do moich potrzeb (oraz możliwości :D), więc nie było mowy o tym, żebym chodziła głodna i miała ochotę coś podjadać między kolejnymi posiłkami. Rozczarowało mnie jedynie jaglane tiramisu (czwarty obrazek na pierwszym zdjęciu), które jak dla mnie nie było dostatecznie słodkie, ale reszcie  nie mam nic do zarzucenia.
Poniżej dwa zdjęcia pokazujące poszczególne posiłki. Akurat trafiłam na te dni, kiedy śniadanie jest na słodko, a drugie śniadanie wytrawne, jednak uważam, że był to najlepszy możliwy wybór - zakochałam się w maczfitowych babeczkach, ciastach i bezlaktozowych serkach homogenizowanych! Niebo! :)



Podsumowując - każdemu, kto zastanawia się nad wyborem cateringu dietetycznego polecam Maczfit. Mimo małej wpadki na samym początku naszej znajomości jest to firma godna ogromnej pochwały. Posiłki są przepyszne, pełnowartościowe, a przede wszystkim zdrowe. Czy są jakieś minusy? Oprócz ceny takiej przyjemności nie widzę na razie żadnych. Na pewno jeszcze nie raz, w sytuacjach kryzysowych, sięgnę po maczfitowe pudełka :)

czwartek, 1 grudnia 2016

Grudniowa aura

Kurcze..zawsze myślałam, że najtrudniejsze jest zrobienie pierwszego kroku, w tym wypadku napisanie pierwszego posta, że wystarczy zacząć, a potem wszystko samo się potoczy. No i się nie potoczyło..Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej brutalna, niż wydawało mi się na początku - to napisanie tego drugiego posta i pociągnięcie bloga dalej stało się dla mnie ogromnym wyzwaniem.

Grudzień jest dla większości z nas miesiącem wyjątkowym. Śnieg, święta Bożego Narodzenia, Mikołaj, prezenty oraz wszechobecny zapach pierników i cynamonu. Dla mnie to miesiąc jeszcze bardziej szczególny, ponieważ w grudniu mam urodziny. Nigdy jakoś specjalnie nie szykowałam się na to wydarzenie, tak w tym roku grudniowa atmosfera udzieliła się i mnie. Od rana przeglądając Instagram napotykałam zdjęcia kalendarzy adwentowych, nie tylko tych tradycyjnych z czekoladkami, ale też wykonanych własnoręcznie (jakie to pomysłowe!), a przy okazji w postach pojawiały się postanowienia i codzienne zadania/wyzwania do wykonania. Szczerze mówiąc, a w sumie pisząc, pierwszy raz się z czymś takim spotykam. W końcu jak postanowienia, to noworoczne, a nie przedświąteczne. 

Faktycznie ten klimat dopadł i mnie, więc postanowiłam, że w tym roku grudzień będzie wyjątkowy i każdego dnia będę się starać, żeby taki był. Magiczny :)
Jeżeli chodzi o wyzwanie, rzuciłam sobie jedno - dotyczące bloga, bo mimo ogromnych chęci, zawsze znalazła się jakaś wymówka. Do końca grudnia napiszę co najmniej dwanaście postów.

Ten jest pierwszy, na dobry początek :)

Niezwykłego grudnia wszystkim życzę!


poniedziałek, 19 września 2016

Kości zostały rzucone

Dzień dobry w poniedziałek :)

Poniedziałek, to ponoć najlepszy dzień na rozpoczęcie czegoś nowego, tak więc...

Trzy..dwa..jeden..START! Zaczynamy :)


Odliczanie trwało długo, nawet powiedziałabym, że bardzo długo, ale w końcu zebrało się we mnie na tyle motywacji i postanowiłam zacząć te przygodę. Ile ona będzie trwała? Tego nie jestem w stanie określić, ale jeżeli kości zostały rzucone, nie mogę za szybko zebrać zabawek - to nie w moim stylu :)

Ciężko jest na samym początku określić jeden główny temat bloga, a jeszcze ciężej jest się go trzymać, dlatego też będzie kilka wiodących tematów  - chciałabym, żeby był to blog ukierunkowany na moje pasje, z odrobiną przemyśleń.

Czym się pasjonuję? Na pewno kuchnią, taką pojmowaną z obu stron. Uwielbiam gotować, 
ale i dobrze, a przede wszystkim, zdrowo zjeść. Tak, tak, jak większość populacji mam świra na punkcie zdrowego i aktywnego trybu życia. Kocham podróże, dzięki którym poznaje nowe miejsca i smaki oraz sport, nie tylko jako osoba amatorsko uprawiająca sport na co dzień, ale również jako kibic. A poza tym? Jak ja każda kobieta jestem maniaczką butów, zakupów, książek i kawy :D
Wszystkie te pasje łączy jedna, której chciałabym dać upust właśnie tutaj - pasja do pisania.

To tyle tytułem wstępu - niedługo powinien pojawić się kolejny, już bardziej konkretny, post :)
Zapewne na razie będę pisać sama do siebie, więc życzę sobie nieustającego zapału do pracy i wielu pomysłów, żeby nie zanudzić moich przyszłych czytelników.

Miłego popołudnia :)