czwartek, 29 grudnia 2016

Zdrowsze podejście

W momencie powstania tego bloga, a nawet jeszcze długo długo przed tym, kiedy pojawił się sam pomysł, jego idea była troszeczkę inna. Od początku miała być to skarbnica pomysłów, inspiracji
i moich opinii na temat zdrowego trybu życia, odżywiania, treningów i zwykłej codzienności.
Los chciał troszeczkę inaczej i jak na razie zamiast tworzenia zdrowych potraw, opisywania swoich treningów, mogę jedynie pofilozofować i wierzyć, że w niedalekiej przyszłości ten blog obierze kierunek, jaki sobie na początku wymyśliłam. A może właśnie ta filozofia życiowa tak mi się spodoba, że blog zmieni profil?

Ostatnio mam sporo wolnego czasu, więc obserwuję, myślę i wyciągam wnioski. Dużo uwagi skupiam na sobie, baczniej przyglądając się swoim myślom i temu, jak zachowuje się mój ogranizm w tak trudnym dla mnie czasie.
Zawsze stawiam sobie poprzeczkę bardzo wysoko, zawsze staram się być perfekcjonistką i zawsze też mam wobec siebie ogromne wymagania. Uważam, że jest to podstawa do osiągnięcia  sukcesu. Nawet tego najmniejszego. Miałam nadzieję, że i tym razem to się sprawdzi.
W lipcu, po pierwszej po dłuższym czasie operacji, za punkt honoru postawiłam sobie, że szybko stanę na nogi. Bez zbędnego użalania się nad sobą wrócę do pełnej aktywności, jak tylko minie czternasty dzień po zabiegu. Tak się stało, ale równie szybko pojawiły się komplikacje. Czy miał na to wpływ mój upór i chęć udowodnienia sobie, że tak się da? Nie wiem. Do tej pory zastanawiam się, czy już wtedy popełniłam błąd, dając sobie za mało czasu na rekonwalescencję, czy po prostu mam taką urodę. Wiem jedno, panicznie bałam się, że wypadnę z rytmu zawodowego, jak i treningowego, że cała moja dotychczasowa praca pójdzie na marne.
Po wrześniowej operacji dałam sobie trochę więcej luzu (o ile to w ogóle było możliwe) - miesiąc.
Wtedy nie czułam się jeszcze najlepiej, ale sytuacja zawodowa wymagała ode mnie powrotu do pracy. Jak trzeba to trzeba pomyślałam. Głowa do góry, komputer pod pachę i do biura.
Razem z powrotem do pracy wróciłam do treningów, na początku delikatnych, z czasem coraz cięższych. W końcu jak mogę pracować, to mogę i ćwiczyć. Znów pojawił się strach przed utratą formy. To była jedna z najgorszych moich decyzji w tym roku. Jedyny plus - treningi dawały upust masie negatywnych emocji.
No i nadszedł grudzień. Jak to mawia moja siostra po raz drugi "coś poszło nie tak" i kolejna operacja. Tym razem podeszłam do niej zupełnie inaczej, bardziej świadomie. Nigdzie się nie spieszę, słucham swojego organizmu, daje mu to, czego potrzebuje - a najbardziej potrzebuje czasu
i odpoczynku. Czy boję się utraty formy? Oczywiście. Jednak wiem, że jak wrócę do pełni sił, wrócę też do formy.

Te kilka miesięcy bardzo dużo mnie nauczyły. Do tej pory najważniejsza była praca, treningi
i dążenie do postawionych sobie celów. Spełniałam wymagania nie tylko swoje, ale też osób dookoła mnie. Wymagając od siebie stu procent zaangażowania dążyłam do perfekcji. To chyba mnie zgubiło. Pogoń za ideałem, który nie istnieje, przysłonił mi to, co mam najcenniejsze - zdrowie. Wydawało mi się, że wystarczy dobre odżywanie się, systematyczne treningi, aby być zdrowym. Myliłam się. Zapewne dało mi to dobry fundament, jednak zabrakło czasu na odpoczynek. Teraz zwolniłam. Cierpliwie czekam na powrót do pełni sił. Powoli, bez szaleństw, staram się wracać do swoich nawyków. Wyznaję jedną zasadę - nic na siłę, na wszystko przyjdzie czas. Jeżeli nie dziś, to może za kilka dni się uda. Zdrowie mam tylko jedno i tylko ono się liczy, a ja wrócę do gry z podwójną siłą! :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz