Mogłabym być Włoszką. Naprawdę.
Tyle luzu i spokoju, ile Włosi maja w sobie jest godne pozazdroszczenia bez wyrzutow sumienia. Tyle dobrego jedzenia, które na szczęście można zabrać ze sobą do domu
i przygotować je samemu we własnej kuchni (jednak nigdy nie beda one smakować tak samo). Aż w końcu tyle pięknych widoków i ciepły klimat (szczególnie za tym tęsknie
w te paskudne, szare dni). Oczywiście jestem dumna z tego, że jestem Polką i mieszkam
w tak pięknym kraju, ale gdybym kiedyś była zmuszona przeprowadzić się w inne miejsce byłyby to niewątpliwie Włochy (albo Stany Zjednoczone, ale o tym kiedy indziej).
Jak na razie było mi dane poczuć włoski klimat przez tydzień. Byłam mieszkanką Toskanii. Było wszystko, o czym pisałam na początku. Spokój, luz, pyszne jedzenie i piękne widoki. Było cudownie.
Jadłam to, co będąc we Włoszech powinno się jeść - makarony, pizze, lasagne, gnocchi
i lody. Ah, i caprese! Prawie codziennie moja przystawka - uwielbiam! Zabrakło mi tylko risotto, którego jak na złość nie mogłam znaleźć w żadnym z odwiedzanych przez nas miejscu. W Toskanii byliśmy już trzeci raz, więc niektóre restauracje były nam dobrze znane i specjalnie do nich wracaliśmy, ale byliśmy też w nowych miejscach. Niestety nie wszystko było idealne, tak jak być powinno. Zdarzały się też niesmaczne wpadki - o nich na szczęście szybko zapominałam, zajadając się sprawdzonymi pysznościami :D
Jeżeli będziecie kiedyś w Toskanii koniecznie pojedźcie do Cortony. Przepiękne miasteczko, które warto odwiedzić nie tylko ze względu na jego urok, ale również na rewelacyjną pizzę serwowaną w Barze 500. Najlepsza pizza jaką w życiu jadłam. Serio! W zeszłym roku byliśmy tam po raz pierwszy i nie wyobrażałam sobie, żeby i w tym nie zjeść tej pysznej, chrupiącej, pizzy. Nie wiem, jak to się stało, ale zmieściłam całą! Chyba jadłam na zapas, żeby jak najdłużej pamiętać jej smak :D
Z kolei, jeżeli kiedykolwiek będziecie w Sienie to bardzo polecam Ristoratore Il Sasso.
To tam ostatnio jadłam risotto porcini (z borowikami). Liczyłam na powtórkę, jednak pyszne tagliatelle al ragu godnie zrekompensowało mi jego brak.
Na jeden dzień opuściliśmy Toskanię i udaliśmy się do Umbrii, do Perugii. Tam jedzenie smakowało mi najmniej. Było po porostu poprawne. Może dlatego, że zamawiając przystawkę - mix włoskich specjałów - dostaliśmy frytki <face palm>. No nie zrozumieliśmy się ;) Makaron i gnocchi były ok, trochę za dużo oliwy, co sprawiło, że potrawy były dość tłuste, ale w ogólnej ocenie wypały w porządku.
Przez tydzień mieszkaliśmy w gospodarstwie agroturystycznym, gdzie nasi gospodarze przygotowywali również tradycyjne włoskie posiłki. Jednego wieczoru zaszaleliśmy
i poprosiliśmy o przygotowanie kolacji. O mamo! Ile tego było! A jakie pyszności!
Na przystawkę zaserwowano nam bruschettę z pomidorami oraz bakłażanem, deskę wędlin
i serów oraz sakiewki z ciasta francuskiego nadziewane cukinią, bakłażanem i serem. Wszystkie składniki pochodziły od samych gospodarzy lub ich sąsiadów. Pycha!
Już tym się najedliśmy, a przed nami było jeszcze danie główne - dwa rodzaje ręcznie robionych makaronów - z sosem pomidorowym oraz ragu. Cuuuudooo! Zapewne, gdybym jadła tak codziennie byłabym turlającą się kulką. W sumie wtedy tak się wtedy czułam, turlałam się, a gospodyni zrobiła nam niespodziankę i podrzuciła nam jeszcze deser. Jednak na takie pyszności znalazło się jeszcze miejsce w brzuszku. Dobrze, że było wino, to mój żołądek za bardzo nie cierpiał :D
Kocham Włochy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz